środa, 27 lutego 2013

2. I część

Już od godziny siedziałam przed komputerem wybierając odpowiednią piosenkę. Jeszcze tylko dwa dni... a w sumie jeden, bo ten dzisiejszy powoli chyli się ku zakończeniu. Miałam do wyboru kilka piosenek, a musiałam być przygotowana z dwóch tak dobrze, na ile to było możliwe. Do mojej listy zaliczyłam wielu wykonawców, jednak na jej szczycie gościli: Ed Sheeran, Linkin Park, Beyonce, Taylor Swift, Paramore i Young Guns.
  Ed'a Sheerana nie chcę śpiewać. Co jeżeli zniszeczę jego muzykę swoim głosem? Nie byłam zbyt pewna swojej przepony, więc Linkin Park już zupełnie odpada, nawet z tak piękną, wolną piosenką jak Shadow of the day. Boże... daj mi jakiś znak!
- Hej, mała! Wybrałaś już. - wparowała z pytaniem od progu ciocia. Zero prywatności,  bo nawet nie raczyła zapukać. Pozostawiłam to bez komentarza i uśmiechnęłam się do niej ciepło.
- Beyonce czy ballada Paramore?- spytałam kładąc swoją głowę na klawiaturze laptopa. Naprawdę byłam zmęczona. Zamiast odpowiedzi ciocia kichnęła na co zaśmiałam się głośno. Kobieta była podziębiona a ja po prostu w tej chwili dziękowałam niebiosom za odporność po tacie.
- Zdecydowanie Paramore.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. W sumie to nawet spodziewałam się takiej odpowiedzi. Bardzo lubię ten zespół, ale... jest wymagający.
http://www.youtube.com/watch?v=-J7J_IWUhls

Hmm... Jeśli chodzi o tworzenie piosenek, to owszem - kilka mam na koncie ze względu na to, że przez rok byłam samoukiem pianina. Do Mozarta jest mi co prawda daleko, ale do tworzenia wystarczająco dużo. Przez jakiś czas miałam też lekcje gitary, więc akordy są mi dobrze znane i znów... Daleko mi do perfekcji, ale również potrafię wybrzdąkać melodię o którą mi chodzi. To chyba wszystko. Boję się, że za mało, by dostać się do tego programu. Trzeba mieć talent i wykorzystywać go w każdym calu. Boże... już czuję tremę. Nadludzka istoto zrób coś!
- Ok... Paramore. Będzie chyba w porządku. Mogę ci ją zaśpiewać? - spytałam szukając automatycznie jakiegoś dobrego karaoke.
- Jasne, chętnie posłucham. - Przytaknęła ciocia. Internet jest o wiele bardziej zaśmiecony niż pierwotnie myślałam. Instrumentaliczne wersje piosenki były gównianej jakości, a tekst wyświetlany na ekranie nijak zsynchronizowany z melodią i metrum. Po dłuższej chwili znalazłam przyzwoity filmik i zaśpiewałam piosenkę cioci. Chrzestna miała bardzo dobry słuch i już jako mała dziewczynka należała do chóru kościelnego. Wiedziałam, że ona wychwyci najmniejsze błędy i od razu mi o niech powie bez zbędnych ceregieli. Skończyłam śpiewać, a kobieta wstała bijąc mi brawo i uśmiechając się szeroko.
- No, no no. Mały fałszyk na początku, a później pięknie, czysto, lecz nie idealnie. Ćwicz dalej za godzinę znów cię posłucham, dobrze?
- W porządku. Dziękuję ciociu.
Chrzestna kiwnęła głową pogwizdując pod nosem śpiewany przeze mnie przed chwilą utwór i skierowała się do wyjścia z pokoju. Gdy już otwierała drzwi nagle kichnęła, a ja zachichotałam.
- Na zdrówko.

***

Zgodnie z zasadą pół godziny śpiewu- 10 minut przerwy , spędziłam większość z pozostałego mi dnia. Na drugą piosenkę (rezererwową) wybrałam Beyonce- I was here. Bardziej jednak byłam uparta przy Paramore. bardzo ich lubię i to dzięki nim nauczyłam się przechodzić z wyższych dźwięków na niższe, co bardzo poprawiło stopień mojego wokalu.
  Zakończyłam piosenkę przeciągłą nutą i stwierdziłam, że mam dość. Do mojego mózgu doszły narzekania żołądka i wołanie pęcherza. Załatwiłam swoje potrzeby fizjologiczne i kierując się w stronę kuchni, źle wymierzyłam i zamiast wejść do pomiesczenia, zderzyłam się z framugą. Rob widząc to, głośno się zaśmiał.
- Kochana, co się dzieje?
  Mężczyzna w średnim wieku, taj jak ciocia, był bardzo pozytywnym człowiekiem. Czuć było od niego ciepło i dobro, a jego anielskie, niebieskie oczy podkreślały idealnie jego charakter. Czarne, krótko przycięte włosy miały już kilka siwych kosmyków. Uśmiechnęłam się do niego patrząc spode łba.
- Jestem zmęczona. - przyznałam przeczesując ręką moje czerwone włosy. Robert położył przede mną kubek z kawą i spytał:
- Dobrze pamiętam, że słodzisz 4 łyżeczki?
Pokiwałam głową i cicho podziękowałam podkładając naczynie do ust. Napój był mocny, lecz jego gorycz tłamsiła dobra dawka cukru. Od razu poprawił mi się humor.
- Muszę się przyznać, że przez jakiś czas stałem pod drzwiami i słuchałem jak śpiewasz... świetnie ci idzie. Jestem pod wrażeniem. - powiedział mężczyzna siadając przy stole i wskazując mi, bym również usiadła. Z chęcią przystałam na tę propozycję, kładąc kubek z kawą przed sobą i oplatając go rękoma.\
- W Twoich nutach brakuje... ciebie samej. Interpretacja jest dobra, uczucia zachwycająco porywają słuchacza, ale to nie ty stwarzasz te emocja, tylko sama muzyka. Piosenka włada tobą, a to ty musisz zapanować nad piosenką nadając swojemu coverowi trochę swojego charakteru zmieniając kilka nut, czy dodając kilka dźwięków.
  Przełknęłam kawę kiwając głową.
- Masz rację! - krzyknęłam nagle wstając z krzesła i wywracając kubek, tym samym sprawiając, że kawa wylała się na stół. Nie zważając na nic pobiegłam na górę mając pomysł na piosenkę, którą tak długo męczę.
***

Boże... Ile już razy cię wzywałam? Zrób coś proszę. 22.30 to raczej nie najlepsza pora na koncertowanie. Powiedz coś tej mojej stukniętej chrzestnej!
- Dobra, mała. Chcesz być najlepsza? - spytała ciocia trzymając w dłoni kartkę z tekstem piosenik, którą zaśpiewam w programie.
- Tak! - krzyknęłam. Chrzestna zacmokała niezadowolona.
- Zła odpowiedź. Jeszcze raz końcówka.
  Westchnęłam głośno przygotowując przeponę do działania. Wyprostowałam się i stanęłam w lekkim rozkroku starając się przełożyć ciężar na pięty. Brodę przysunęłam bliżej krtani, by nadać głosowi odpowiedniego brzmienia. Gdy zaśpiewałam ciocia znów zapytała:
- Chcesz być najlepsza?
- Jestem najlepsza...- mruknęłam ironicznie nie patrząc w jej oczy tylko spoglądając na swoje stopy.
- Słucham? Nie słyszę cię...
- Jestem najlepsza. - powtórzyłam głośno i wyraźnie podnosząc wzrok i wpatrując się w jej zielone oczy, oczekując pogardy. Pomyliłam się, bo zobaczyłam w nich iskierki zadowolenia.
- Oczywiście, że tak. W końcu moja szkoła, nie? Skoro jesteś już tego pewna, to możesz iść spać. Jesteś świetna, Berry.
- Dziękuję...
... Tak. Dziękuję Ci, Boże.


____________________
Nie wyobrażajcie jej sobie jak jakąś brzydulę, ale też nie jako dziewczynę idealną. Powiedzmy, że takiej średniej urody. Mogłybyście zostawić jakiś komentarz czy coś jak już wchodzicie... II część jest dłuższa.

                                 


wtorek, 19 lutego 2013

Prolog i Rozdział 1

Prolog:
- S-słucham? - spytałam nie wierząc w to, co się dzieje. Mój Matt właśnie powiedział mi, że...
- Nasz związek, to nic innego jak zakład, brzydulo. Ty naprawdę myślałaś, że cię kocham? Jestem lepszym aktorem, niż myślałem. - powiedział mierzwiąc swoje brązowe włosy. Usta, które przed chwilą gotowe były mi sprzedać kolejną dawkę kłamstw, chyba pierwszy raz wygięły się w szczerym uśmiechu. Poprawiłam swoją czerwoną grzywkę zaczesaną na bok. Z tym chłopakiem pierwszy raz się pocałowałam. Z tym chłopakiem przeżyłam najlepsze chwile w swoim życiu. Z jego ust usłyszałam pierwsze: "Ale ty jesteś piękna". To on złapał mnie za rękę, gdy szliśmy po parku. czułam motyle w brzuchu, które cieszyły się razem ze mną. Myślałam, że to prawda. Myślałam, że mnie kocha. Tak bardzo chciałam, żeby to okazało się jakimś głupim koszmarek=m, z którego zaraz się obudzę.
- Powiem ci tylko, że nawet niezłe masz usta. Ciekawie ile byś wzięła za loda...?- spytał uśmiechając się do mnie cwaniacko. To był ten sam chłopak, który ocierał mi łzy, gdy płakałam? To był ten sam chłopak, który tak bardzo zawrócił mi w głowie? Co ja mogłam zrobić w takiej sytuacji, jak tylko wyjść  z jego mieszkania, odejść od bloku w którym mieszkał i pobiec przed siebie? Zrobiłam właśnie tak. Zima była dość sroga w tym roku, więc brak swetra boleśnie odczułam w postaci zimna. Słone łzy spływające mi po policzkach pogarszały tylko sprawę, lekko przymarzając na mojej skórze.

Co teraz myślę o tym wszystkim? Dzięki Ci, Boże, za ten dzień. Bo to właśnie tego dnia podjęłam jedną z najważniejszych i najlepszych decyzji swojego życia.

Rozdział 1

Spojrzałam w swoje odbicie. Zobaczyłam dość szczupłą dziewczynę z długimi nogami i czerwonymi włosami do łokci. Mam duże zielono-niebieskie oczy, za duży nos, kilka problemów skórnych w postaci pryszczy, i usta. Matt miał rację mówiąc, że są "ładne". Pełne wargi w odcieniu różu, to marzenie każdej dziewczyny. Nie byłam ładna. Ani teraz, ani nigdy. Gdy zdałam sobie sprawę, że Matt nie mówił mi tego wszystkiego na poważnie widziałam siebie w jeszcze gorszym świetle. Westchnęłam. Tak, dziś opuszczam Polskę, bo chcę wybrać się na kasting do X-factor. Byłam już kilka razy w Londynie, choć nie rozumiem fascynacji niektótych osób tymm iastem. Jest ładne, ciekawe, ale na tym się kończy. Nigdy nie poczułam magii tego miasta. Znów westchnęłam pakując do swojej torebki mp3, pamiętnik i telefon. Urządzenie to miało pęknięty wyświetlacz i stare, powycierane przyciski. W niektórych miejscach można było dostrzec pamiątki, po ciekawych spotkaniach z podłogą.
- Berry! Gotowa już jesteś? - spytała mama z salonu. Tak. miałam na imię Raspberry, na cześć moich "malinowych" ust. Wymyślił to nikt inny jak moja ciocia, u której zatrzymam się przed i po kastingach. Chcę tylko sprawdzić swoje możliwości i pokazać się tam gdzie być może mogłabym zostać doceniona.  W szkole zostałam zaszufladkowana tytułem "nudna brzydula" już w 4 klasie podstawowej, a fakt ten tylko zdominował moim życiem, bo sama widziałam się w takim świetle. Idę do x-factor, bo chcę poznać nowych ludzi, których niewątpliwie tam spotkam.
- Idę mamo! - Powiedziałam biorąc w dłoń walizkę, a torbę przewieszając przez ramię. Przerwałam naukę w liceum. Jeden rok jeszcze nikogo nie zbawił, a ja naprawdę potrzebowałam przerwy. Mama, do której byłam tak podobna, spojrzała mi w oczy swoim prznikliwym, zielonym spojrzeniem.
- Pamięyaj, że jeżeli ci się nie uda, ja zawsze jestem z tobą i wierzę, że zrobisz wszystko by spełniać swoje marzenia. - Stwierzdiła przytulając mnie mocno do siebie. Westchnęłam głęboko.
- Pamiętaj o swojej wartości. - szepnęła odsuwając się  i ocierając łzy z moich policzków. - Jesteś śliczna kochanie.
Załkałam donośnie wtulając się w rodzicielkę.

***

Drogi pamiętniczku!
  Droga na lotnisko taksówką, to chyba najgorsza rzecz pod słońcem. Kierowca był tak zgryźliwy, że miałam ochotę zdjąć glana i przywalić mu w łeb.

  Lotów też raczej nigdy nie zdołam polubić. Mój żołądek odezwał się dwa razy - po starcie i po turbulencjach. Mimo gum w które przezornie się zaopatrzyłam, nadal czuję ten gorzki smak w ustach. Fuuuj! A ciocia? Jak to ciocia, ale od początku...

***

Wzięłąm swój bagaż i wyszłam. Gdy tylko to zrobiłam, poczułam jak ktoś mnie dusi swoim ciałem i oplatuje rękoma.
- Raspberry! How long time...? - nawijała ciocia Kate. No tak. Angielski. Co prawda ciocia mówiła po polsku, ale jej mąż nie i tak czy inaczej, w większości będę porozumiewała się w tym języku. Gdy wyplątałam się z uścisku chrzestnej, zobaczyłam jej roześmianą, lekko pomalowaną twarz i świeżo ułożone, farbowane blond włosy.
- Nie zmieniłaś się, ciociu. Ciągle taka sama... - pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- A co> Twoim zdaniem powinnam się starzeć? - spytała ironicznie.
- Starość nie radość, a doskwiera wszystkim. Na śmierć trzeba być gotowym zawsze. Szczególnie w twoim wieku, ciociu. - powiedziałam z uśmiechem, za co dostałam plaskacza w tył głowy.
- Uważaj co mówisz, młoda. - zaśmiała się ciocia lekko bulwersując się moimi słowami - Ależ wypiękniałaś.
Tiaa... miałam ochotę popukać się w czoło i sprawdzić, czy oby kobieta stojąca obok mnie nie ma gorączki ale ozsczędziłam sobie tego przedstawienia i rzekłam:
- Dziękuję, ciociu.
Wyszłyśmy z lotniska na parking gdzie stało multum samochodów. Wyglądało to dość osobliwie, bo niektóre samochody były zaparkowane tak blisko siebie, że nawet małe dziecko nie zmieściłoby się, chcąc gdzieś przejść. Spojrzałam na ciocię błagalnym wzrokiem, by zaprowadziła mnie do samochodu. byłam naprawdę wykończona.
- Nie pamiętam gdzie zaparkowałam. - mruknęła do mnie chrzestna i właśnie w tej chwili zaczął padać deszcz. Uroki Londynu, plus opatrzność Boża, równa się jedna wielka masakra. Zamrugałam szybko i wciągnęłam wilgotne powietrze do płuc.
- Jak to?! Ciociu, powiedz, że to żart! To może chociaż ten samochód ma jakiś osobliwy kolor?!- krzyczałam, czując jak deszcz zmienia się w ulewę.
- To czarny Land Rover. - Odpowiedziała opanowana ciocia. Czarny. Jest noc, ciemno jak w dupie u murzyna, cygana i mulata, a ona (moja szanowna ciocia) racze=y mnie ze spokojem poinformować (znając mnie i hormony niewyżytej nastolatki), że jej nowy samochód jest czarny. Kupowała przeważnie samochody w kolorach tęczy, ale nie! Dziś postanowiła przyjechać czarnym. Czarnym jak dupa murzyna, cygana czy jakiegoś tam mulata. Dzięki, Ci Boże...

***
Tak, czy inaczej jesteśmy już w jej przytulnym piętrowym domku. Rozgościłam się w pokoju gościnnym, który ma także osobną łazienkę ^^. Nieszczęsny Land rover został przez nas odnaleziony i całe przemoknięte wsadziłyśmy swoje zwłoki do tego jakże wyszukanego samochodu.
                  Miejmy nadzieję, że nie dostanę chrypki, bo chyba bym tego nie przeżyła.
                                                                                                     Raspberry.


________________
Pierwsze koty za płoty. To nie będzie jedna z tych historii w których ona na miejscu pozna One Direction i będzie super ekstra i tak dalej. Pozna ich w innych okolicznościach. Mam nadzieję, że się podobało!